Reklama Smutek, gniew, rozpacz niedowierzanie - tak można opisać stan, jaki towarzyszy wszystkim, którzy kibicowali naszym siatkarzom. Minęło już kilkadziesiąt godzin od przegranej w ćwierćfinale igrzysk olimpijskich z Francją 2:3, a ja dalej nie mogę się pogodzić z tym, co wydarzyło się w Tokio. Tuż po meczu płakałem razem z chłopakami i czułem się tak, jakbym był razem z nimi na tych igrzyskach. Nasza drużyna, która była murowanym faworytem do medalu, w 1/4 finału trafiła na dobrze i twardo grającą Francję. Przy stanie 2:1 w setach i 6:2 w czwartej partii wydawało się, że udało nam się złamać "Trójkolorowych" i awans do półfinału jest na wyciągnięcie ręki. Ale niestety tak się nie stało. Przewagę w czwartej odsłonie straciliśmy bardzo szybko. To że ją straciliśmy to jedno, ale najgorsze, że doszło do takiej sytuacji przy niezbyt trudnej zagrywce przeciwnika. W tym momencie w polu zagrywki u Francuzów pojawił się Nicolas Le Goff i jego flot sprawił nam duże problemy. Nie mogliśmy dograć piłki do siatki, a co za tym idzie, mieliśmy problemy ze skończeniem ataku. Po tej serii w czwartym secie Francja uwierzyła, że jest w stanie wygrać z nami ten ćwierćfinał i w tie-breaku ta drużyna była nie do zatrzymania. Nasi liderzy Bartek Kurek i Wilfredo Leon, którzy grali w tym spotkaniu znakomicie, w piątym secie mieli spore kłopoty, żeby "dobić się" do boiska. Defensywa naszych przeciwników broniła wszystko, a ich kontratak był zabójczy.